Archiwa miesięczne: Listopad 2025

O wolności i bezpieczeństwie

Mamy tylko jedno miejsce, w którym możemy się poczuć prawdziwie wolni, a jest nim nasz umysł. Nieco paradoksalnie jednak jesteśmy wolni tylko wtedy, jeśli uwolnimy się od wszystkiego, co umysł stwarza, ciągle powtarzając sobie, w niezwykłej niezależności od jego nawykowej działalności: „nie wiem”. Wszelkie myśli, pojęcia, wrażenia, uczucia – to wszystko jest narzędziem naszego zniewolenia. Średniowieczny mistyk, Mikołaj z Kuzy, mówił obrazowo, że musimy „zwymiotować wszystkie pojęcia”. Buddyzm natomiast twierdzi, że tym, co nas trzyma w samsarze jest nieustanna konceptualizacja. Jedyną wolnością jest czysty umysł.

Nie chcemy się jednak pozbywać treści naszego umysłu. Jest tak z bardzo prostego powodu – dają one nam poczucie bezpieczeństwa, są czymś znanym, czymś do czego nawykliśmy. To poczucie bezpieczeństwa bierze się z identyfikacji z myślami, z lgnięcia do nich i uznawania ich z nasze prawdziwe ja. Niczym śmierdzący i zawszony, ale własny barłóg, tworzą one znany nam świat, pełen cierpienia, ale jednak znany. Boimy się tego, co jest poza naszym ulubionym zestawem myśli. Jak mówi stare powiedzenie, lepsze jest znane piekło niż nieznane niebo. Wszystko czego pragniemy, czego pożądamy, ogranicza naszą wolność. A zwłaszcza przywiązanie do naszego ja.

Wolność to to, co nieznane. Wolność to wolność od znanego, jak mawiał Krisznamurti. Wolność wiąże się zatem z odwagą, z męstwem bycia. Nie należy jednak jej mylić ze swobodą. Swobodny może być i pies, kiedy zostanie spuszczony ze smyczy i skacze po łące, bo czuje brak ograniczeń. Ulega każdemu impulsowi, biegnie za każdym zającem. Bycie wolnym to przeciwieństwo tak pojętej swobody, to panowanie nad sobą, nad swoimi myślami i uczuciami. Grecy nazywali to enkrateia, co można by przełożyć jako wewnętrzną władzę nad samym sobą.

Wolność to też przeciwieństwo bezpieczeństwa, które odczuwa pies prowadzony na smyczy przez swego pana i karmiony w domu po powrocie ze spaceru. Człowiek wolny jest odpowiedzialny za swoje życie, bo je tworzy. Wolność to autokreacja, przekraczanie uwarunkowań, poszukiwanie sensu w życiu. Panując nad sobą, czyli będąc wolnym, tworzę swoje życie, na tyle, na ile jest ono zależne ode mnie, jak słusznie podkreślali stoicy. Bądźmy wolni, twórzmy, przekraczajmy siebie. Życie samo w sobie jest niebezpieczne, więc nie bądźmy zachowawczy.

Bezpieczeństwo przypomina port, w którym statek może spokojnie przeczekać sztorm. Wolność to morze, oferujące nieskończone perspektywy, ale czasem burzliwe. Jak to ujął Erich Fromm: „Człowiek, zdobywając coraz więcej wolności w sensie wyzwalania się z pierwotnej tożsamości z naturą i wyodrębniając się jako jednostka, staje wobec konieczności wyboru: albo zespoli się ze światem w spontanicznym akcie miłości i twórczej pracy, albo będzie szukał bezpieczeństwa w takiej więzi ze światem, która oznacza utratę wolności i dezintegrację własnej osobowości”. Dokładnie tak: albo będziemy kochać i tworzyć, albo zgnijemy w grajdołku bezpieczeństwa. Wybór należy do nas.

O małpim cyrku życia

Marie Louise von Franz w swojej książce Alchemia. Wprowadzenie do symboliki i psychologii zawarła bardzo ciekawą uwagę : „W tych boskich momentach, gdy coś się przejaśnia, wykracza się poza przeciwieństwa i cierpienie. Zazwyczaj to tylko krótkie momenty, ale jeżeli pracuje się nad sobą wystarczająco długo, kamień powoli rośnie i staje się coraz bardziej solidnym jądrem osobowości, która przestaje brać udział w małpim cyrku życia”. Kamień, o którym tu pisze von Franz, to kamień filozoficzny. Symbolizuje on w alchemii skrystalizowane jądro osobowości, stałe i niezmienne w przemianach życia.

Dzięki temu jądru nie musimy już uczestniczyć w czymś, co jest najbardziej żałosnym aspektem naszego życia, w owym „małpim cyrku życia”. Wedle starej hinduskiej opowieści nasz umysł przypomina małpę, która nieustannie skacze z gałęzi na gałąź, nie mogąc uspokoić się ani na chwilę. W miarę integracji swojej osobowości możemy już sobie owo skakanie odpuścić, spocząć w stabilnym oglądzie świata. Dzięki temu wyzwalamy się od cierpienia, jakim jest nieustanne, „małpie” podążanie za zmianami.

Zauważyłem, że wielu ludzi marzy o czymś, co da im taką stabilność. Ostatnio parę osób w czasie zajęć i rozmów mówiło mi o prawdzie, która na pewno gdzieś tam jest, ale trudno do niej dotrzeć. Ta prawda jest niczym innym, jak dostępną im nazwą na owo stabilne jądro osobowości. Wypowiedzi tych osób były całkowicie chaotyczne i prawie niezrozumiałe dla mnie. Czułem tylko, że ich umysły, całkowicie pogrążone w „małpim cyrku życia” pragną czegoś, czego jednak nie potrafią osiągnąć z powodu swej słabości.

A najgorsze jest to, że to pragnienie konkretnej „prawdy” jest najbardziej skuteczną przeszkodą w dotarciu do niej. Oparte jest bowiem na iluzorycznym wyobrażeniu, doprawdy nie wiem skąd wziętym, a dotyczącym tego, czym owa „prawda” by być miała. To odwieczne marzenie ludzkości, które zaowocowało niezliczonymi religiami, filozofiami i ideologiami. To także nieuleczane schorzenie ludzkiej świadomości, która swoim słabym światełkiem zawsze chce coś „ustalić”. Nie, dotarcie do czegoś trwałego wymaga o wiele większego wysiłku niż tylko intelektualne dywagacje. Prawda jest poza słowami.

O śmierci

Za dwa dni będę prowadził warsztat poświęcony śmierci i żałobie. Chciałoby się powiedzieć, że śmierć to dla filozofa wiecznie żywy temat. Jego nieustanne naświetlanie i rozważanie jest kołem napędowym filozofowania. A co jest zadaniem filozofa? Dostarczenie innego niż potoczny sposobu patrzenia na sprawy tego świata, zmiana percepcji. Spróbujmy zatem zrobić to w przypadku śmierci.

Spójrzmy na śmierć jako na przebudzenie się z życia. Budzimy się w śmierci z tego, co uważamy za siebie, w momencie śmierci odpada od nas fundamentalna iluzja naszego ja, które chce żyć wiecznie, pragnie być stałe i niezmienne. Śmierć to zatem najbardziej radykalna zmiana w naszym życiu, Umierając stajemy się tym, czym zawsze byliśmy, wyłączając te kilkadziesiąt lat czasu zwanego życiem.

Żyjący obserwują śmierć z zewnątrz. Daje im to jej zniekształcony obraz – jako zniknięcia, nieobecności, braku. Natomiast śmierć przeżywana od wewnątrz jest przejściem do przynależnego nam wszystkim stanu nieistnienia. Nikt z czytających te słowa nie istniał w roku 1900, nikt nie będzie istniał w roku 2100. Jedno i drugie nieistnienie jest dokładnie tym samym.

Życie to narodziny i śmierć. Te słowa opisują pełny cykl istnienia i nieistnienia. Poza nim nie ma nic. Rodzimy się, wychodząc z nicości i umieramy, wracając do nicości. Życie obejmuje sobą także śmierć. I tym ona jest – odejściem od bolesności istnienia, przebudzeniem z życia. Warto tu przypomnieć słowa z Tybetańskiej Księgi Umarłych: „Szlachetny synu! Oto przyszedł na ciebie czas tego, co nazywamy śmiercią”. A na Śląsku mówią prosto: „Zmarło mu się”.

O bezmyślnym życiu

„Bezmyślnym życiem żyć człowiekowi nie warto”. To Sokrates Platona w dialogu Obrona Sokratesa. Bardziej dosłowne tłumaczenie brzmiałoby: „Życiem nie przebadanym żyć człowiekowi nie warto”. Do tego zachęca Sokrates – do badania swojego życia, przyglądania się mu, poddawaniu refleksji, baczeniu na wszystkie jego chwile. Trudno nie zauważyć, że Sokrates wzywa człowieka do tego, co dziś nazywa się uważnością. Wbrew potocznym poglądom, głoszącym że filozofowie błądzą głowami w chmurach i są odcięci od rzeczywistości, Sokrates pokazuje, iż istotą filozofowania jest nieustanne zważanie na swoje życie. Nazywa to troską o duszę. Zważając na bieg naszego życia badamy każdy jego moment, nie pozwalamy, by umknął on w niepamięci i negatywnie wpłynął na nasze postępowanie.

Sanskryckie słowo smriti, które jest tłumaczone współcześnie jako uważność, oznacza wyjściowo pamięć. Gdy jesteśmy uważni, pamiętamy, a gdy pamiętamy, jesteśmy uważni. To samo znaczenie pobrzmiewa w sokratejskim badaniu życia. Czy zawsze pamiętamy o tym, czy zamknęliśmy drzwi? Czy pamiętamy czy zakręciliśmy wodę przed wyjściem? Jeśli nie pamiętamy takich drobnych spraw znaczy to, że nie byliśmy uważni w chwili, gdy je robiliśmy. Że byliśmy wtedy pogrążeni w swoich myślach, zamiast być tu i teraz. Może nam się wydawać, że Sokrates wzywa nas do jakiś wielkich i poważnych spraw w naszym badaniu życia, ale uważność zaczyna się od tego, co najmniejsze.

Czym jest zatem życie bezmyślne? Nieco paradoksalnie to zabrzmi, ale jest to życie pełne myśli, które przebiegają przez głowę i unoszą umysł poza granice rzeczywistości. Najbardziej bezmyślne życie prowadzą ci, którzy cierpią na mentalną biegunkę; którzy wpierw pomyślą, a potem dopiero się zastanawiają – albo i nie – co pomyśleli. Życie bezmyślne prowadzą ci, co dają się porwać rzygliwej rzece bełkotu, jaka wypełnia ich głowy. I nawet nie tylko głowy, bo owo myślowe szambo wylewa się z ich ust i zalewa innych. Ostatnią myślą, jaka mogłaby przyjść im do głowy, jest ta, że mogliby nie myśleć i nie gadać. Niestety, myśli mają to do siebie, że opętują słabe umysły, podporządkowują je sobie niczym pasożyty.

Badajmy zatem swoje życie, badajmy swoje myśli. W buddyjskiej metaforze nasze myśli są niczym obłoki przepływające na niebie. Możemy na nie spoglądać, obserwować, badać, ale nie jesteśmy nimi. Ci, którzy prowadzą życie bezmyślne – że po raz kolejny powtórzę – są przekonani, że są swoimi myślami, dają się im porwać i podążają za nimi. A tymczasem życie ich omija i biegnie gdzieś w oddali, pozostawiając naszych „myślicieli” za sobą, wyzutych z sensu i radości. Chcesz być szczęśliwy? Przestań się czepiać swoich myśli, lgnąc do nich jak do jedynej rzeczywistości, bo są one niczym innym jak nieciekawym, niewartym nawet najmniejszego zainteresowania gównem, czczą gadaniną, pełną wrzasku i idiotycznych skojarzeń, niosącą tylko ból i cierpienie.

O dukhka

„A to jest, o wy, mnisi, szlachetna prawda o cierpieniu: cierpieniem są narodziny, cierpieniem jest starość, cierpieniem jest choroba, cierpieniem jest śmierć, cierpieniem jest ból, smutek, żal, opłakiwanie oraz rozpacz, cierpieniem jest obcowanie z tym, kogo nie miłujemy, cierpieniem jest rozłąka z tym, kogo miłujemy, cierpieniem jest niespełnienie życzeń: słowem, cierpieniem jest pięć kategorii elementów zasilających żądzę bytowania”. Tak brzmi pierwsza szlachetna prawda buddyzmu, wygłoszona przez samego Buddę, jak głosi tradycja, w Parku Jeleni w Sarnath, tuż po tym jak osiągnął oświecenie. Trudno o bardziej zwięzłe i klarowne opisanie tego, czym jest życie człowieka.

Czym zatem jest dukhka? Tłumaczenie tego słowa jako cierpienie jest dosyć mocną interpretacją. Tym bardziej, że pierwsza szlachetna prawda to nie wyraz pesymizmu, ale stwierdzenie mówiące o ontologicznej strukturze rzeczywistości. Zawsze to zaznaczam, gdy mówię o buddyzmie – świat naszego doświadczenia jest naznaczony dukhka, a to znaczy tylko tyle, że jest zmienny. Dlatego można oddać ten termin innymi słowami, na przykład doświadczanie zmiany. Wszystko, co istnieje jest poddane powstawaniu i przemijaniu. Przyjemne doświadczenie wkrótce przeminie i w każdej chwili szczęścia i radości tkwi ziarno świadomości tego przemijania. To jak łyżeczka dziegciu w słoiku miodu. Niektórzy mówią o fundamentalnym dyskomforcie albo o nieukontentowaniu czy też niezadowoleniu towarzyszącemu wszelkiemu doświadczaniu. A wynika to z podstawowej nietrwałości, czyli uwarunkowania wszystkich bytów, co buddyzm nazywa pustką.

Ale w swobodnej interpretacji terminu dukhka można pójść dalej. Dlaczego cierpimy, gdy osoba, którą spotykamy okazuje się czasem nie taka jak sobie wyobrażaliśmy? Tak, to też dukhka, tu pojawiająca się jako rozwianie naszych złudzeń. Pozbycie się iluzji może być czasem bardzo pozytywne, ale jednak boli. Czujemy się zawiedzeni. Nasze piękne marzenia legły w gruzach. Czujemy się rozczarowani, bo minął czar, jakim jest iluzja i ukazała się prawda o danej osobie. Czujemy dukhka też wtedy, gdy tracimy iluzje co do nas samych. Rdzeniem dukhka jest bowiem przywiązanie do przyjemności i przywiązanie do idei trwałości ego, czyli wspomniana w pierwszej prawdzie żądza bytowania, która wywodzi się z niewiedzy. A tymczasem życie jest jednym wielkim procesem rozczarowań. Jak mówi pierwsza szlachetna prawda, życie zaczyna się od narodzin, a kończy śmiercią – to dwa elementy dukhka. A co jest pomiędzy? Także dukhka.

Pewien współczesny nauczyciel buddyjski wywodzi termin dukhka od rdzenia określającego złe funkcjonowanie skrzywionej osi wozu. Gdy oś naszego wozu jest krzywa, możemy kontynuować jazdę, ale czujemy ów dyskomfort, o którym wspomniałem powyżej. Coś w naszym życiu cały czas skrzypi… i nie da się owego skrzypienia usunąć, bo taka jest rzeczywistość. To dla mnie istota dukhka – to nieustanne skrzypienie, którym jest naznaczone nasze życie, to nieustanne rozwiewanie się miłych iluzji, nieustanne zawody ludźmi, rozczarowania, a często prawdziwy ból, cierpienie, choroba, samotność. Żaden smar nie załagodzi tego skrzypienia, choć wszystkie religie twierdzą, że są zdolne to uczynić. Ale religia to nic innego jak tylko kolejne złudzenie, które przedstawia się jako lekarstwo na skrzypienie tego świata.