By zrozumieć jakieś pojęcie trzeba poznać jego właściwe przeciwieństwo. Pisałem już o tym, czym jest sens, ale nie zastanawiałem się dotąd, czym jest bezsens? Jak napisał C.G. Jung: „Duchowe wahadło kołysze się między sensem a bezsensem, nie zaś między tym, co prawdziwe, a tym, co fałszywe”. Nie są zatem najważniejsze moralne oceny tego, co dobre i złe, ale nasze poczucie, czy to co robimy ma sens czy też nie.
Ja uwielbiam robić tylko to, co ma sens – na przykład mówić do ludzi zainteresowanych moim przekazem. Gdy widzę przed sobą znudzone studenckie twarze, odpada mi cały sens mojej pracy. Czy jest coś bardziej bezsensownego niż mówienie do ludzi, którzy cię nie słuchają? Oni też zapewne nie widzą sensu w swoim studiowaniu. I tak oto jeden bezsens indukuje drugi bezsens. Trudno mi nie zauważyć, że na tym polega prawie całe życie większości ludzi.
Ogólnie rzecz ujmując jesteśmy sfrustrowani – czyli nie widzimy sensu życia – wtedy gdy postrzegamy niezgodność biegu naszego życia z porządkiem naszych myśli. Gdy naiwnie myślę, że studenci mogliby być czymś zainteresowani, wtedy porządek moich myśli rozbiega się z porządkiem mojego doświadczenia. Dlatego coraz bardziej lubię prowadzić zajęcia dla osób dorosłych, które dobrowolnie przychodzą na moje wykłady.
Ale cóż mam począć z pewnym poglądem filozoficznym bardzo mi bliskim, czyli z taoizmem? Richard Wilhelm przetłumaczył tao w swoim przekładzie Tao te king jako sens. Może zatem nie rozumiem tao, czyli sensu, kryjącego się nawet w znudzonych twarzach studentów? Przecież nie można odpaść od tao. Może to tylko mojej ograniczonej świadomości coś pojawia się jako bezsens? Takim pytaniom nie ma końca – i one nadają sens mojemu życiu.

Bardzo ładna puenta! Ale z drugiej strony tego medalu można zobaczyć znużenie takimi pytaniami. Jest chyba naturalne. A wówczas można by pomyśleć – nie analizuj tego (znudzonych twarzy studentów), tylko przeżywaj. Chyba zgodne z taoizmem zresztą. Ale jakże trudne w realizacji!
Fakt, że to znudzenie u studentów irytuje. Już kiedyś chyba u Pana pisałem o perłach przed wieprzami… Zazdroszczę niektórym kolegom, którzy po prostu przychodzą na zajęcia, robią swoje i nie przejmują się tym. Tylko właśnie nie wiem, czy nie należy się jednak przejmować, bo to dużo mówi nie tylko o edukacji, ale psychice nowego pokolenia w ogóle. Z osobistej strony, ta potrzeba uwagi u wykładowców wydaje się trochę egoiczna. Jak myślę o niej u siebie, to pojawia się mi takie wrażenie. Czy jednak egoiczna to zawsze „zła”? To pewnie trochę zależy… Czasami myślę o tym tak: masz uprzywilejowane życie zajmując się z grubsza tym, co lubisz robić, więc dobrze jak zejdziesz na ziemię i zobaczysz innych męczących się swoimi zajęciami, którzy żadnej głębszej treści w swojej pracy nie widzą poza możliwością utrzymania (którego poziom też często frustruje). I to jest dobre, bo zwiększa poziom współczucia. Możesz jakaś odrobina sensu? A może tylko oszukiwanie się… Ale tak – tego typu pytania niekiedy bywają źródłem sensu. Jak nie myślę przez ego.
PolubieniePolubienie