Na początku książki „Kwestia bogów” osiemdziesięcioletni Joseph Campbell, słynny amerykański znawca mitów i religii, z gorzką ironią opisuje oznaki starzenia się: „Po pierwsze, człowiek wbija zęby w soczysty stek i już tam zostają; po drugie, ta drobna, krucha staruszka, którą przeprowadzasz przez ulicę, to twoja żona; po trzecie, dysk robi skoki w bok częściej niż ty sam”. To jednak tylko wstępne żarty, które prowadzą do najbardziej zabójczej oznaki starości: „człowiek znalazł się na szczycie drabiny i stwierdza, że jest ona oparta o niewłaściwą ścianę”. Czy rzeczywiście musimy się wspinać się po tej iluzorycznej drabinie? Czy musimy naprawdę pojmować nasze życie wedle tej linearnej, tak prymitywnej metafory? To, że wspinanie się jest naszym przeznaczeniem jest największym kłamstwem naszej kultury, która każe nam, jak cierpiącym na nadpobudliwość dzieciom, nieustannie dążyć ku górze. A tam, na końcu drabiny, podobno czeka sukces – „sprzedajna bogini”, jak mawiał ponad sto lat temu amerykański filozof William James. Być może w jego czasach sukces oznaczał jeszcze jakieś realne osiągnięcie. Dzisiaj sukcesem jest to, że w wyścigu ku górze depcze się tych, którzy są niżej na drabinie. W tym obłędzie od dziesiątków lat wzrastają młodzi ludzie, uznając wspinanie się za esencję życia. Dążą do szczytu drabiny nie poświęcając ani chwili na refleksję nad sensem owej wspinaczki. A przecież każdy dobrze wie, jaki koniec ma nasze życie. Nie ma tam żadnej ściany, ani dobrej ani złej. Nie ma żadnego wspinania się, żadnego biegu donikąd – jest tylko doświadczenie obecnej chwili.
O wspinaniu się
Dodaj komentarz
