Lubię samotność. Ma swoje niezaprzeczalne zalety. Mogę swobodnie robić to, co chcę, sycić się iluzją niezależności od świata, bycia sobą. W samotności mogę pisać wpisy na tym blogu. Mogę czytać. Mogę oglądać filmy. Mogę wszystko. Samotność obdarowuje mnie sobą. Powracam wtedy do siebie, ciesząc się tym, co ze mnie emanuje.
Ale w byciu we dwoje jest jakieś dziwne ciepło. I nie chodzi tylko o możliwość nagłego przytulenia się, o rozmowę, o wspólnie przygotowany i zjedzony posiłek. To coś więcej, takie dojmujące poczucie bliskości i obecności, nawet jeśli ona siedzi zajęta swoimi sprawami w drugim pokoju. Czuję wtedy ciepło, ciepło bycia we dwoje. Jest obok i to wystarcza.
Czasem jednak jej nie ma. Jestem wtedy sam. Czekam na nią, ale też rozkoszuję się samotnością. Gdy wróci, znowu będzie obok. Moje życie wzbogaciło się o rozkosz i ciepło – rozkosz bycia samotnym i ciepło bycia razem. Jak dwie strony jednej monety, jak in i jang, dopełniają się tworząc pełnię mojego życia.
Bycie we dwoje jest niczym wdech, napełniający moje płuca tlenem. Samotność natomiast przypomina wydech, opróżniający płuca z dwutlenku węgla. Przychodząc na świat bierzemy pierwszy oddech, po to, by zaistnieć i żyć. Podobnie bycie we dwoje jest podstawą, na której możemy budować nasze życie.

Bardzo ładnie napisane 🙂
PolubieniePolubienie
Dziękuję. Inspiratorka wpisu właśnie siedzi w pokoju obok 🙂
PolubieniePolubienie