Archiwa miesięczne: Luty 2024

O cykadach i pragnieniu

Spacerując po zacisznych okolicach wyspy Hvar, w upalny wieczór sierpniowy pięknego roku 2022, podziwialiśmy wraz z moją partnerką nie tylko cudowny zachód Słońca nad naszą zatoczką, ale przede wszystkim byliśmy oszołomieni dźwiękami wydawanymi przez tysiące cykad. Wydawało się, że one nigdy nie spoczywają w swej zapamiętałości, jakby jedynym celem ich istnienia było ogłuszenie wszystkich mających uszy. Szczególny wpływ wywierają na ludzi, którzy pochwytują od cykad wibrującą materializację swoich pragnień, zwłaszcza tych, którym patronuje Eros.

W dialogu Fajdros Sokrates opowiada nam mit o powstaniu cykad: „Otóż powiadają, że one były niegdyś ludźmi, kiedy jeszcze Muz nie było. A kiedy przyszły Muzy i zjawił się śpiew po raz pierwszy, taki zachwyt szalony ogarnął nie których ludzi ówczesnych, że dla śpiewu zaniedbywali jadła i napoju. Śpiewali tylko i marli, nie zdając sobie z tego sprawy. Od nich pochodzi ród cykad, które od Muz ten dar otrzymały, że się umieją obyć bez jedzenia. Już od urodzenia nie potrzebują jadła ani napoju, tylko śpiewają wciąż aż do śmierci”.

Tak, dla człowieka-cykady istnieć to pragnąć, bo wraz z końcem pragnienia kończy się i on. Można pragnąc przyjemności wszelkiego rodzaju, w tym zmysłowych. Ale można też pragnąć samego życia, w jego esencji. I takiego życia pragną cykady, zapominając o „jadle i napoju”. Doskonale spoczywają one w „teraz” swojego życia, ucząc tego samego dwie dziwne, dwunożne istoty przechadzające się pod ich drzewami. A istoty te odwzajemniały się im niemym podziwem i gorącymi sercami, które chwytały łapczywie teraźniejszą chwilę, jedyną, jaka istnieje.

O odbieraniu wolności

Znowu posłyszałem popularny zwrot: „Nie czujesz, jak ci odbierają wolność?” Autor tych słów miał na myśli owych „innych” – korporacje, banki, rządy – którzy powodują, że nie mogę czegoś robić. Nie mogę palić w miejscach, w których jest to zabronione, nie mogę używać pewnych słów, bo są już dziś pejoratywne, nie mogę chodzić bez maseczki, gdy to jest wymagane, nie mogę komunikować się nie będąc podsłuchiwanym, nie mogę płacić gotówką, nie mogę myśleć samodzielnie, bo media mnie programują, a internet cenzuruje treści itd. itp. Tych okoliczności, w których jest odbierana wolność wedle autora tego pytania pewnie by można wymieniać setki.

Czy jednak można odebrać wolność? To zależy jak ją rozumiemy. Jeśli tak, jak autor zacytowanych słów, to zapewne jest to możliwe. Pojmuje on jednak wolność w sposób dosyć specyficzny. Chce korzystać z tego wszystkiego co społeczeństwo proponuje i czuje się zniewolony, gdy te możliwości mu ono odbiera. Dla niego wolność jest czymś czysto zewnętrznym, to opcje wyboru, których nie stworzył, ale które chce mieć dostępne. Tyle, że te opcje pochodzą od innych, kiedyś były mu dane i teraz czuje, że są mu odbierane. Jeśli ktoś coś ci daje, nie znaczy że tworzy twoją wolność. Jeśli potem coś odbiera, nie znaczy, że pozbawia cię tej wolności.

Jest też inna wolność, której możemy doświadczać nawet w najbardziej opresyjnym środowisku. To prawdziwa wolność, wewnętrzna. Niezależnie od tego, co mi podsuwa otoczenie społeczne jako możliwości mojego wyboru, mogę sam tworzyć swoje życie. Nie muszę polegać na żadnych zewnętrznych propozycjach i wymaganiach. Nie umiem się oprzeć wrażeniu, że ci, którzy pomstują na opresyjny charakter współczesnego społeczeństwa są w nim całkowicie zanurzeni, nie mają poza nim żadnego niezależnego punktu odniesienia. Egzystują tylko w jego obrębie i wpadają w przerażenie, krzycząc o wolności i włączaniu myślenia, gdy tylko ktoś odbiera im jakąś opcję wyboru z puli tych dostępnych w danym społeczeństwie. Tymczasem prawdziwa wolność to autokreacja. Wolność to nie możliwość wyboru w supermarkecie życia, wolność to tworzenie.

O znikaniu ego

O ego mówi się jako o czymś trwałym, czego trudno się pozbyć stosując nawet najbardziej wyrafinowane praktyki medytacyjne, bo tak ciężkim brzmieniem spoczywa na naszej świadomości. Trudno się z tym nie zgodzić. Ale chciałbym zwrócić uwagę, że ego ma zadziwiającą strukturę. Mianowicie – czasami znika. Na krótki czas, ale jednak znika. W czasie rozmowy albo dyskusji odkrywamy, że między dwoma słowami istnieją niewielkie przerwy, w których myślenie jest nieobecne. Te przerwy stają się jeszcze bardziej wyraźne, kiedy mówimy wolniej, tworząc dystans między słowami. W tych przerwach ego znika. Pewnie by nie doznawać tych przerw, grożących uświadomieniem sobie perforowanej struktury ego, niektórzy ludzie cały czas mówią. Parafrazując Kartezjusza, wyznają oni tezę: „Gadam więc jestem”.

Podobnie, będąc ofiarą bezwiednego, nieustannego monologu wewnętrznego, który jest podstawową formą ekspresji ego (a do pewnego stopnia ego jest z nim tożsame), również możemy poczuć, że ma on przerwy. Szczególnie dobrze to czujemy wtedy, gdy na wydechu, w chwili kiedy już w pełni opróżnimy płuca, zauważamy, że żadna myśl nie nawiedza naszego umysłu. Znowuż jest to króciutki moment, ale doznawalny. Niestety po ułamku sekundy pojawia się myśl (!), by to doznanie poszerzyć – i wtedy owo doznanie bierze w łeb. Ego natychmiast się odradza i syci się iluzją trwania. Przypomina bowiem pulsujący piksel na ekranie, który naszym oczom jawi się jako coś ciągłego. Nic dziwnego, że pogrążeni w wewnętrznym monologu nie dostrzegamy przerw, w czasie których istnieje tylko czysta świadomość, doznawanie bez doznającego.

Te krótkie momenty bez ego praktycznie nie mają znaczenia dla rozwoju duchowego, zwłaszcza dla tych, którzy ich nie zauważają. Pozostają oni w silnym przekonaniu o substancjalnym istnieniu ego. Natomiast dla tych, którzy zwracają swoje oko umysłu do wnętrza, takie mikroobserwacje są obietnicą i źródłem ważnej wiedzy na temat samego siebie. To wtedy doświadczają, że istnieje tylko teraz, w tej chwili przerwy między myślami – bo gdy myślimy, jesteśmy pogrążeni w przeszłości albo w przyszłości, które są tylko mentalnymi abstrakcjami. Co najważniejsze, dowiadują się, że ego to tylko uparte złudzenie ciągłości, iluzyjny koordynator naszych myśli i doznań, uzurpujący sobie prymat nad nimi. A to wszystko dzięki małej chwili introspekcji, dostarczającej tyle wiedzy. Na koniec mogę tylko zauważyć, bazując na własnym doświadczeniu, że każda chwila odpoczywania poza myślami jest po prostu cudowna!

O autentyczności

Spośród wielu przeciwieństw, które tworzą – a często rozdzierają – ludzkie życie, najciekawsze jest przeciwieństwo między autentycznością a więzią. Więź, czyli potrzeba przynależności, jest czymś koniecznym do tego, by ludzkie dziecko, niemowlę, przetrwało. Bez opiekunów nie przeżyłoby nawet jednego dnia. Odczuwanie więzi to stan konieczny i trwa przez całe życie; bez niej nie byłoby możliwe życie społeczne, a także osobiste relacje. Jednak to, co w początkach naszego życia jest wartościowe samo z siebie, z czasem staje się czymś, co nas ogranicza. Szukając więzi w życiu dorosłym najczęściej wyrzekamy się siebie, swoich potrzeb, celów, wartości. Więź staje się więzieniem.

Człowieka dorosłego różni od dziecka potrzeba autentyczności. Autentyczność to bycie wiernym sobie, to zdolność do tworzenia swojego życia na podstawie głębokiej wiedzy o tym, kim jestem. Bycie autentycznym nie jest więc możliwe bez poznania samego siebie, rozpoznania tego, kim jestem niezależnie od wpływów otoczenia. Jeśli posiądę taką wiedzę o sobie, mogę tworzyć swoje życie, a nie tylko zaspokajać potrzeby innych. Mogę wtedy być kreatywnym, co prowadzi mnie do wierności sobie, gdyż staję tym, kto tworzy swoje życie. Staję się jego autorem – słowo, w którym pobrzmiewa, podobnie jak w autentyczności, greckie autos ( co oznacza „sam”). Jung nazwał to indywiduacją, stawaniem się niepodzielnym i pełnym człowiekiem.

Potrzeba więzi i autentyczność są na równi konieczne dla naszego życia. W różnych jego okresach przeważa raz jedna, raz druga. Ważne jest by znaleźć równowagę pomiędzy nimi. W swych najlepszych przejawach więź to empatyczne odczuwanie relacji z innymi ludźmi, a autentyczność to równie głębokie sympatyzowanie ze swoimi najgłębszymi potrzebami duchowymi. Jednak trudno jest zrównoważyć autentyczność i potrzebę więzi. Gdy ta druga przeważa, stajemy się konformistami, nieustannie starającymi się zasłużyć na miłość kosztem naszych prawdziwych pragnień. Gdy przeważa ta pierwsza, odcinamy się od relacji z ludźmi w imię skrajnego indywidualizmu i nonkonformizmu. Wahamy się nieustannie pomiędzy byciem grzecznym dzieckiem a byciem „czarną owcą”.

Okazuje się jednak, że łatwiej jest wyzbyć się autentyczności. Bez wątpienia ogromną rolę odgrywa tu wieloletni trening z czasów dzieciństwa, który nasi rodzice nazywali wychowaniem, a który ostatecznie sprowadzał się do tego, by ukształtować dziecko posłuszne i przywiązane do nich. Tak pojęte wychowanie oznacza niedostrzeganie w dziecku jego indywidualnych cech, jego potencjału, i ostatecznie odmawianie mu tego, co konieczne ku temu, aby w przyszłości rozwinął swoją indywidualność i stał się autentyczny. Na przykład, gdy rodzice odmówią dziecku miłości, może ono wyrosnąć na osobę miłą i czarującą, by zasłużyć na miłość od innych. Ale to nie jest jego autentyczne ja, a raczej blizna po wychowaniu.

Nieliczni w miarę dorastania wybywają się tej chorej więzi opartej na wychowaniu i stają się zdolni do tworzenia własnego życia, niezależnie od przykazań rodziców. Bycie dojrzałym człowiekiem, który już nie potrzebuje rodzicielskich nauk, jest trudne. Wiem, że teraz prawie wszyscy moi czytelnicy obruszą się, myśląc: „Ale ja jestem dojrzały!” Warto się jednak zapytać na ile jesteśmy zależni od zastępników rodziców: partnera, korporacji, partii politycznej, opinii znajomych i sąsiadów, kapłanów i guru, czy wreszcie od najważniejszego zastępnika rodziców, czyli naszego ego. Posiadanie ego jest mylone z dojrzałością i autentycznością. Tymczasem ego to efekt wychowania, będąc jedynie ułomnym sposobem, w jaki radzimy sobie z życiem. Bycie autentycznym to odrzucenie wychowania, porzucenie ego, odejście od schematów społecznych i płynięcie pod prąd, niczym łosoś wracający do źródeł swojego istnienia.