O końcu dzieciństwa

Podobno nasze dzieciństwo kończy się wtedy, gdy pojawia się w nas świadomość śmierci. Jest ona nieodłącznie związana z uświadomieniem sobie własnej indywidualności, odrębności, samodzielnego istnienia jako jakieś „ja”. Dopiero wtedy gdy poczujemy, że jesteśmy „sobą”, pojawia się myśl o tym, że kiedyś umrzemy. Małe dzieci odchodzą w śmierć pozbawione tej świadomości. Kraina ich dzieciństwa jest niczym nieskończony ogród, w którym usychające kwiaty nie płaczą. Koniec tak pojętego dzieciństwa znamionują pierwsze przebłyski świadomości istnienia. Są one jednak nieodłączne od świadomości kresu tego istnienia. Leżymy wtedy w naszym łóżku, jeszcze tak mali i niewinni, ale z ciemności nocy wyłania się myśl: Kiedyś nie będę istniał, kiedyś wszystko się skończy, cały ten kalejdoskop wrażeń zwany życiem zniknie i nie będzie już niczego. Myśl ta budzi przerażenie, najgłębszą trwogę w młodym jeszcze sercu. Jest ono zmrożone przejmującym lękiem przed nicością. I już wtedy wiemy, że jesteśmy wrzuceni w ten świat, z którego już nie ma powrotu, z którego mamy tylko jedno wyjście – w śmierć.

Całe nasze dorosłe życie ma zatem jedno zadanie – uporać się z tym widmem śmierci. Jako nastolatkowie musimy „się wyszaleć”, by zapomnieć o tym, kim jesteśmy, potem staramy się żyć życiem takim, jakim przystało, szukamy ochrony przed widmem śmierci w związku, w pracy, w osiągnięciach. Prowadzimy normalne życie i odwracamy oczy cały czas od tego, co nieuchronne. Jednak starzejemy się i wiemy, że jest już bliżej niż dalej. Nie ma ucieczki, nie ma odwrotu. Budzimy się każdego dnia i mówimy bogu śmierci: Not today. Ale kiedyś ten dzień przyjdzie. Nemezis, „rozdająca to co należne”, nie odpuści. I tak oto stajemy się dojrzali, wyłaniamy się ostatecznie z krainy dzieciństwa, by niczym dojrzały owoc spaść z drzewa życia.

Dodaj komentarz