O seksie naszym powszednim

Żyjemy w ciekawej kulturze, postchrześcijańskiej. Istotnym elementem chrześcijaństwa jest odrzucenie seksualności. Jest ono obecne już w filozofii greckiej, ale w chrześcijaństwie zyskuje mocno na znaczeniu. Tak czy inaczej, w tej jakże istotnej sferze życia ludzkiego, błądziliśmy całkowicie od dwu tysięcy lat. Obecnie ludzie Zachodu wyzwalają się z ciasnego gorsetu mentalności chrześcijańskiej i popadają w związku z tym w skrajności, czy to ascezy, czy to anomii. Dobrze to pokazuje współczesny onomastyczny chaos, a według zwolenników – pożądana różnorodność nazw. Od poliamorii do demisekusalności. Albo ilość literek – LGBTQI+. Plus na końcu wskazuje na nieograniczoną możliwość multiplikacji tożsamości i preferencji seksualnych. Przechodząc do granicy, jak mawiają matematycy, właściwe każdy człowiek, wedle współczesnych wyobrażeń, może mieć swoją unikalną tożsamość seksualną i ulubiony sposób uprawiania seksu. Wszystko jest dopuszczalne, w zależności od okoliczności, towarzystwa, weny i nastroju. Jak mawiają Anglicy – anything goes. Bonobo wydają się być przy nas grzecznymi małpkami, chociaż przewyższają nas w tym, że praktykują seks, a nie mówią o nim. Gdyby mówiły, to zapewne by się zgodziły, że stare hipisowskie hasło „make love, not war” powinno być hasłem przewodnim ludzkości. Jesteśmy jednak małpami chorymi na słowa, dręczonymi przez pojęcia i nie umiemy kochać się nie myśląc. Każdy rodzaj seksu, jak to pokazuje jego współczesna różnorodność, jest u ludzi konstruktem mentalnym.

Dodaj komentarz