Spotkałem niegdyś niezwykłego człowieka. Niezwykłość jego miała wiele obliczy. Po pierwsze, bardzo dużo pisał, wydawał książki i broszury, a jego strona internetowa pełna była treści wszelakich. Lubił także przemawiać, przekonywać swoich słuchaczy obrazowymi metaforami i głębokimi dygresjami. Skupiał wokół siebie grupkę uczniów, z którymi prowadził długie rozmowy, by szczegółowo wyłożyć im swoje idee. Jego słowa zawsze dotyczyły podniosłych spraw religijnych i duchowych, pragnął obalać stare prawa i tworzyć nowe, by otworzyć ludzkości oczy na prawdę samą. Czasem był wybuchowy, ale jego gniew nie był groźny, gdyż zawsze wynikał z słusznego oburzenia na miałkie sprawy tego świata, no i nie używał przemocy. Wyrzekł się także życia seksualnego, by w pełni oddać się swej misji (chociaż niektóre jego uczennice twierdziły inaczej). Zastanawiałem się, jaki to człowiek? Czyżbym może napotkał guru albo proroka, takiego jak onegdaj bywali? Albo założyciela sekty, wieszczącego zbawienie małej grupce wyznawców? Niestety nie, poszperałem bowiem w internetach i okazało się, że cierpiał on po prostu na zespół Geschwinda.

Czy wszystko trzeba opakować w chorobę? Jeszcze krok i zespół Geschwinda przypiszemy Jezusowi, a już na pewno kilku świętym z Ignacym Loyolą na czele. PS> Serdeczne pozdrowienia
PolubieniePolubienie
Całe szczęście jeszcze jest kryterium pragmatyczne, czyli „po owocach ich poznacie”. Ludzie z zespołem Geschwinda są zwykle grafomanami i megalomanami, pociągającymi za sobą podobnych im idiotów. A to chyba nie przypadek Jezusa czy Loyoli?
PolubieniePolubienie
Nie wiedziałem o tym. Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Chyba Pan nie spotkał „niezwykłego człowieka”. Polecam, taka znajomość otwiera oczy na patologię ludzkości :).
PolubieniePolubienie