O obserwowaniu umysłu

Jednym z moich ulubionych zajęć jest obserwowanie treści mojego umysłu. To naprawdę wciąga. Czy to leżąc, czy idąc albo siedząc, w dowolnej pozycji przyglądam się swojemu umysłowi i go obserwuję. Obserwuję pojawiające się w nim myśli, uczucia, obrazy, wspomnienia. Coś pojawia się na wewnętrznym ekranie i rozwija jak film – czasem ciekawy i pociągający, czasem męczący i przykry. Świat zewnętrzny oferuje atrakcyjne obrazy, ludzie domagają się mojej uwagi, ale ja spędzam najlepsze chwile mojego życia obserwując swój umysł.

A chwile te są najlepsze tylko wtedy, gdy się z zawartością mojego umysłu nie utożsamiam, a jedynie ją obserwuję. Widzę ją z punktu, który jest poza wszystkim, co ustalone. Zawsze, gdy uda mi się osiągnąć taki stan obserwacji, odczuwam spokój. Bo nie zawsze się to udaje, najczęściej doświadczam tego, co wszyscy ludzie, czyli nawykowego utożsamiania się z treściami umysłu. Dlatego uważam, że Kartezjusz, którego filozofię wykładałem ponad dwadzieścia lat na studiach filozoficznych, popełnił jeden z szlachetnych filozoficznych błędów swoją formułą cogito ergo sum.

Obserwuję. Pojawia się obraz, patrzę na niego. Pojawia się uczucie, patrzę na nie. Nie ma niczego poza widzeniem. Nie jestem niczym, co pojawia się w moim wnętrzu. Cokolwiek tam znajduję, nie jest mną. Nawet najbardziej osobiste wspomnienie, albo intymna myśl o bliskiej osobie. Nic nie jest mną. To tylko twory mojego umysłu, wytwarzane poza moją świadomością. Siedzę z zamkniętymi oczami i obserwuję mój umysł. A im bardziej widzę jego treść, tym bardziej się przekonuję, że nie jest moja. Widzę te twory mojego umysłu jak las, pełen roślin i zwierząt, las, po którym tylko spaceruję.

A raczej siedzę. W chwilach pełnej obserwacji czuję się bowiem jakbym siedział nad strumieniem, wartkim strumieniem mojej świadomości. Wpatruję się w jej zawirowania, słucham nieustannego szmeru przepływających myśli. Wszystko płynie, zmienia się, chociaż w niektórych miejscach tego strumienia ciągle pojawiają się te same wiry. Siedzę obok, obserwuję. Piękny widok, bo wszystko jest piękne, gdy nie utożsamiasz się z obserwowanym przedmiotem. To prawdziwa wolność. Pozwalasz strumieniowi płynąć i pozwalasz sobie nie zanurzać się w nim.

Mark Epstein w swojej wyśmienitej książce Trauma codzienności pisze, że „możemy znaleźć w sobie miejsce pełne klarowności, z którego da się obserwować nawet własne umieranie”. To spora obietnica, bo przecież możemy obserwować za życia jedynie obiekty naszego umysłu – i to już jest duże osiągnięcie. A czy śmierć jest takim obiektem? Nie wiem, jeszcze żyję, a gdy będę obserwował swoją śmierć – o ile będzie mi to dane – niestety nie będę mógł zdać z relacji na moim blogu. Mam nadzieję, że czytający ten blog mi to wybaczą.

2 komentarze do “O obserwowaniu umysłu

  1. GregPast's awatarGregPast

    Rozumiem po co mamy obserwować swoje myśli i się z nimi nie utożsamiać. Bo mogą być trudne, natrętne, w jakimś sensie mamiące czy po prostu złe. Te „dobre” to też nigdy nie wiadomo czy są naprawdę dobre. Ale zastanawia mnie w takim razie, które myśli to naprawdę „ja”, czy na przykład takie, które w jakimś sensie akceptuję? Czyli te, które przychodzą z nieświadomości i są przez świadomość jawnie przyjęte? Albo takie, które z wysiłkiem tworzy moja świadomość, kiedy ją kierunkuję w pożądaną stronę? Albo może nic z tych myśli to nie jest faktyczne „ja”? Tylko co to wtedy jest owo”ja”?

    Polubienie

    Odpowiedz

Dodaj odpowiedź do GregPast Anuluj pisanie odpowiedzi