Według Junga indywiduacja to stawanie się sobą. Ale ku temu trzeba przeżyć wpierw unicestwienie samego siebie, by stać się czymś więcej. Zatem indywiduacja to zagłada, śmierć, rozpacz i nicość. Być może, jeśli to przetrwamy, to możemy funkcjonować w inny sposób, inny niż zwykłe egoiczne robienie pod siebie przez całe życie. Indywiduacja nie jest niczym przyjemnym, nie jest piękną opowiastką w książce, jest cierpieniem dla osoby indywiduującej się i dla jej bliskich. To dojście do skraju przepaści, a potem skok w ciemność, w to co niewiadome i nieznane. Nie wiemy wtedy co się dzieje, nie mamy żadnych układów odniesienia, żadnych wskazówek.
Tak to jest z tym stawaniem się sobą. To nie piękna bajka i wzniosłe uczucia, ani kolorowe symbole czy intrygujące marzenia senne. To coś najgorszego, co nam się przytrafia. To pragnienie skończenia ze sobą, ostatecznego opuszczenia tego życia, nigdy nie dającego satysfakcji. To zstąpienie do piekła, zetknięcie z najciemniejszą stroną życia. Jedyne co można zrobić to obserwować ten proces, słuchać go, podążać za nim. Można zatem powiedzieć – nie róbcie tego, pędźcie swoje życie w spokojnej bladej nicości powierzchownego istnienia.
Bo indywiduacja to nic przyjemnego. To nie ciemna noc duszy albo alchemiczne nigredo – to tylko apotropaiczne etykietki zaczerpnięte z książek. Jest wiele nazw, które mają oswajać to, co się z nami dzieje. Ale najlepiej nie znać tych nazw, odrzucić wszelkie systemy, całą psychologię i duchowość. Trzeba stanąć w pełni przed tym co się dzieje, a czemu wszelkie pojęcia tylko przeszkadzają. Indywiduacja to bowiem ostatecznie eksperyment, ale nie taki jaki my dokonujemy, lecz taki który jest dokonywany na nas. Jego wynik jest nieznany, bo nawet nie ma hipotezy badawczej na jego początku.

Ostatecznie jest to proces pozytywny, patrząc ze znacznie szerszej perspektywy i też odpowiednio rozumiejąc „pozytywność”. A w tym poście 90% to antyreklama tego procesu 😉 Te pojęcia duchowe czy religijne też bywają pomocne, przynajmniej na pewnym etapie. Chyba Pan również niedawno o tym pisał (o jajku, jeśli dobrze pamiętam, ale nie sprawdzałem teraz).
W tej trudnej dziedzinie „samorealizji” co rusz napotykam masę wzajemnie sprzecznych faktów, co jest trudne dla mojego typu umysłowości. Co najtrudniejsze, pewnie tak to właśnie musi być na drodze jednoczenia przeciwieństw.
Skoro w indywiduacji jednoczymy przeciwieństwa, być może ten proces sam w sobie jest jednym wielkim zjednoczeniem przeciwieństw, a my ludzie, gdy jeszcze nie zjednoczyliśmy wszystkiego, czyli pewnie w każdym momencie życia, raz widzimy tę dobrą a raz złą stronę.
PolubieniePolubienie
Nie wiem ,czy ma Pan do czynienia z osobami z kręgów „rozwojowych”, gdzie ja się spotykam z płasko pozytywnym podejściem do takiej problematyki, różnymi ezobzdetami, że „wszystko zawsze wyjdzie na dobrze” itd, itp. Podtekstem wpisu była właśnie niechęć do takich nju ejdżowych bzdur.
PolubieniePolubienie
Nie znam takich grup, ale teraz lepiej rozumiem Pana intencje. Oczywiście podkreślanie stojącego za tym procesem dramatu ludzkiego jest jak najbardziej na miejscu. Zapewne to musi być trudne, by było prawdziwe. A nic co prawdziwie cenne nigdy nie jest tanie. Powinna uczyć nas tego powszechna kultura konsupcji, skoro za rzeczy bezwartościowe często płaci się majątek…
PolubieniePolubienie
O tym samym zagadnieniu ostatnio myslalem, bo Jung jest modny, przy czym w wiekszosci sprowadza sie to do sympatycznego rysowania smoków i mandali. Tymczasem chyba głównym slowem powinno byc zwątpienie, a rowniez mówiąc w jezyku chrzescijan ” trzeba dzwignac swoj krzyz” jakkolwiek by to glupio brzmialo
PolubieniePolubienie
Ci co rysują mandale i smoki 🙂 – oni nie wiedzą. Zajmuję się Jungiem od ponad 30 lat i wiem, że można z jego pism dużo zaczerpnąć. Tak, też o dźwiganiu własnego krzyża – bo jaki inny możemy nieść w swoim życiu?
PolubieniePolubienie